poniedziałek, 24 maja 2010

Recenzja: Mass Effect 2


Kiedy wsadzałem płytę z Mass Effect 2 do napędu nie byłem zbytnio podekscytowany. Nie należę do osób, które wychwalały pod niebiosa pierwszą część, ba, nie należałem nawet do tych, którzy ją ukończyli. Uraziło mnie w niej parę rzeczy, do których zwyczajnie mi nie starczyło cierpliwości (ot wczytywanie tekstur na naszych oczach, koszmarne loadingi, mako), ale oddałem jej należny szacunek odkładając na półkę pełen podziwu dla sugestywnego klimatu, świetnie zrealizowanych dialogów i niesamowicie wyglądających postaci. Wobec tego nie czekałem na sequel , po prostu gdy dwójka wpadła w ręce jako kolejny tytuł  do ogrania, wspomniałem świetne oceny jakie zbiera w branży i zanurzyłem się w grę. I jakież zaskoczenie się malowało na mojej twarzy, gdy 4 godziny później zerknąłem na zegarek święcie przekonany, że „to tylko godzinka”. Ale do rzeczy, i najlepiej od początku.

Mass Effect 2 podejmuje dalej historię w sposób bardzo podobny jak kolejne części Gwiezdnych Wojen, a więc niedługo po bitwie o Cytadelę, Shepard wraz z załogą Normandii przemierzają systemy Terminusa w poszukiwaniu niedobitków Gethów. Jedyne co znajdują, to statek nieznanego pochodzenia, który dosłownie rozrywa Normandię na strzępy, a Shepardowi funduje zejście podczas akcji ratunkowej głównego pilota. Nie jest wielką tajemnicą, że Shepard nawet spokojnie odejść nie może i komandor zostaje wskrzeszony po dwóch latach pracowitej rekonstrukcji jego ciała. Przez kogo i po co, to już główna oś fabularna ME2, której nie chcę psuć ewentualnym czytającym. W ten zgrabny sposób Bioware nam funduje początek z hitchcockowskim trzęsieniem ziemi i dodatkowo wyjaśnia zapomnienie wszystkich umiejętności i ewentualne zmiany w osobie głównego bohatera. Nie jestem w stanie się przyczepić do fabuły w żaden sposób, jest wręcz idealna, czuć co prawda dużą inspirację w pewnych momentach gwiezdną sagą Lucasa, ale wątpię żeby dało się tego uniknąć, tworząc cokolwiek ocierającego się choćby o gatunek space opera. Świetnie zostały zarysowane sylwetki wszystkich postaci w naszej drużynie i relacje pomiędzy nimi. Nasza drużyna to zbieranina najbardziej charyzmatycznych i najdziwniejszych postaci w galaktyce. Trudno troszkę uniknąć analogii do wzorców z klasycznych RPG, ale w tym settingu wypada to niesamowicie świeżo. Chociażby nieprawdopodobnie silna biotyczka Obiekt Zero na której od dziecka były przeprowadzane nieludzkie eksperymenty czy mój faworyt Thane Krios, drellski zabójca, który modli po każdym wykonanym zleceniu. Problem jest w tym, że kiedy zaczniesz pisać lub mówić o historii i postaciach Mass Effect 2, możesz nie wspominać o niczym innym w tej grze. Dlatego przejście do kolejnego akapitu jest tak trudne.
 
Budowa gameplayu lekko się zmieniła od części pierwszej jednak oś pozostała mnie więcej ta sama. Zwiedzamy galaktykę przesuwając Normandię na wielkiej mapie w centrum statku, do tego doszedł aspekt paliwa, które jest potrzebne do lotów wewnątrz systemowych. Zmiany dotknęły najbardziej podstawowych aspektów gry, czyli misji i przebywania na planetach. Otóż Mass Effect 2 jest już bardziej strzelaniną niż RPGiem w pewnych momentach. Jest taktycznie i dużo zależy od mocy jakie rozbudujemy i ich rozsądnego używania, ale też trzeba dobrze celować i szybko reagować. Nie otrzymujemy już doświadczenia za pokonanych przeciwników, tylko i wyłącznie za wykonane zadania, zdobyte informacje lub rozmowy. Nie mogę powiedzieć, żeby bardzo mnie to bolało, ponieważ gra się stała dynamiczna a sama walka jest opisana świetną fizyką i doskonale się komponuje z klimatem. Niewiele się pozmieniało w klasach i systemie biotyka/technika, doszło kilka nowości, w tym bardzo widowiskowa klasa szturmowiec, która wbrew pozorom nie wbija Sheparda w biało czarną zbroję, ale daje mu moc polegającą na dosłownie rozrywającej szarży na przeciwnika. Misje, misje i jeszcze raz misje. Ta gra błyszczy pod względem projektów zadań. Niezapomniany, dziki rajd na najbardziej zabezpieczone więzienie w galaktyce, quariańska rozprawa sądowa połączona ze śledztwem, wyścig z drellskim zabójcą „kto pierwszy dotrze do ofiary” czy chociażby ostatnia misja, będąca jednym z najlepszych podsumowań fabuły jakie widziałem. Lokacje w których się rozgrywają to również pierwsza liga, a design, choć prosty na swój futurystyczny sposób, to doskonale spełnia zadanie. Wręcz czujemy gorący, zepsuty klimat futurystycznego klubu na asteroidzie, jak i kontrastującą z nim pustkę na opuszczonych, gigantycznych statkach przez których korytarze bezgłośnie przemkniemy.

Technicznie Mass Effect 2 jest równie doskonałe jak na pozostałych płaszczyznach. Grafika to prawdopodobnie najładniejsza inkarnacja Unreal Engine 3 jaką widzieliśmy dotąd na konsolach. Bioware wyeliminowało całkowicie największy problem jaki dotyka gier na UE3; pop-up tekstur, nie zauważyłem ani razu doczytywania w trakcie gry. Co prawda jest to okupione przydługimi i częstymi loadingami, jednak jeśli się gra z dysku nie jest to tak uciążliwe. Wykonanie postaci, przede wszystkim twarzy jest absolutnie powalające. Nie tyle nawet w przypadku ludzi, ale jakimś cudem obcy zostali obdarzeni taką ilością szczegółów i mimiką, że nie wyglądają już jak tanie wytwory specjalisty od efektów specjalnych. Jedyne co może się z tym równać, to osiągnięcia ekipy od pana Lucasa. Otoczenie nie zostaje w tyle, jednak przez wzgląd na ramy gatunkowe, ciężko osiągnąć coś niesamowitego; ot świetnie i pomysłowo wykonane lokacje. Nawet lekko niedorzeczny Unrealowy ragdoll został utemperowany w taki sposób, że fizyka sprawia wrażenie w miarę realistycznej. Jedyne do czego się mogę przyczepić, to to co nie leżało już po stronie BioWare, a mianowicie polski dubbing. Polski dystrybutor krzyczy głośnymi nazwiskami w każdej reklamie tej gry, jednak bardzo im daleko w wykonaniu dialogów do dubbingu filmowego. Pojedyncze postaci może brzmią nieźle, ale większość to bieda; słychać, że aktorzy nie mogli się wczuć i wyrażanie emocji w dialogach leży. Oczywiście nie uniknięto kulawego tłumaczenia niektórych kwestii. Do tego koszmarny lipsync z polskimi dialogami. Kto może, niech złapie się za tą grę w wersji oryginalnej; będzie to po prostu oryginalne doświadczenie. A kto nie może, niech słucha polskich aktorów grających ivonę i czeka aż lokalizacja gier w Polsce będzie na profesjonalnym poziomie.

Podsumowując, Mass Effect 2 to nie jest gra przełomowa, nie jest huraganem, który zmieni gatunek – jest po prostu doszlifowanym do granic możliwości kompletnym i najbardziej immersyjnym doświadczeniem jakie można przeżyć z grami z tego gatunek. To jedna z najlepszych gier BioWare. I jest zarówno tak dobrą grą akcji, jak dobrą grą fabularną. Historia porywa, może nie od samego początku, ale jest moment w którym dostrzega się jak bardzo złożony i spójny jest świat wykreowany na potrzeby gry i wtedy się dosłownie w niego wsiąka. To też jest gra, dla ludzi którzy lubią wyciskać ostatnie soki z tytułu na który wyłożyli swoje polskie złote. Czas pierwszego przejścia zamyka się mniej więcej w 20 godzinach, ale zostaje jeszcze szperanie po galaktyce (albo i nie, ależ mnie korci do spojlerów:) i opcja New game+ po którą tak jak ja, wielu graczy sięgnie natychmiast. To tytuł warty swojej ceny i ostatecznie wart polecenia. Ja z tą grą bawiłem pierwszy raz, od jakiegoś czasu z faktyczną przyjemnością i tym rodzajem chorej immersji, która mówi: właśnie grasz w genialną grę, która cię puści nie prędzej, niż kiedy telefony się zaczną urywać, a pies zje wszystkie twoje buty z głodu. Grać!

Obserwatorzy