czwartek, 8 października 2015

The world is full of obvious things – Sherlock

The world is full of obvious things – Sherlock




Przyznam się na samym początku tekstu: o ile nie jestem zagorzałym fanem twórczości Doyle’a, o tyle lubię postać genialnego detektywa, Sherlocka Holmesa, którą stworzył. Istnienie Holmesa od XIX wieku zdążyło odcisnąć swój ślad na niezliczonych dziełach należących do kultury popularnej: książkach, filmach, grach, komiksach, sztukach teatralnych czy nawet muzyce. Jak wypada na tle całości dziedzictwa Arthura C. Doyle’a stosunkowo nowy serial, autorstwa BBC, Sherlock?


Sherlocked

Sherlock to próba adaptacji oryginalnej historii detektywa z 221B Baker Street w realiach nowoczesnego Londynu. Sam pomysł, zgodnie z zamierzeniem, miał tchnąć odrobinę życia w koncept współpracy między Sherlockiem i Watsonem, a także być podstawą do eksperymentów ze strukturą i sposobem kręcenia nowoczesnego serialu. Każda seria Sherlocka zawiera tylko 3 odcinki trwające półtorej godziny, co na przestrzeni kilku lat dało efekt 9 nakręconym epizodom. Dlaczego, przy tak małej ilości odcinków, Sherlock osiągnął taki sukces?

Odpowiedź nie jest oczywista, choć najprawdopodobniej ogranicza się do mistrzowskiej realizacji trzech najważniejszych aspektów dobrego serialu: świetny writing i reżyseria, idealnie dobrany casting oraz nowatorski sposób prowadzenia akcji, który przekłada się na wyjątkowy charakter serialu. Wobec tych cech ilość odcinków działa tylko i wyłącznie na korzyść twórców, pokazując, że każdy odcinek to naprawdę przemyślana oraz dopracowana całość. 

Na pierwszy plan w Sherlocku wysuwa się charakterystyczny sposób prowadzenia zarówno narracji, jak i akcji toczącej się na ekranie. BBC postawiło na nowoczesny, szybki montaż, w tym okazjonalne jump-cuty, odrobinę efektów specjalnych podkreślających detektywistyczną i natychmiastową specyfikę historii (bardzo estetyczne i mało nachalne szczegóły w stylu obrazowania tekstem myśli lub wiadomości, a także często na pozornie chaotyczne budowanie chronologii zdarzeń, posługując się retrospekcjami lub migawkami z nadchodzących wydarzeń. Taki sposób kręcenia idzie w parze z writingiem, który jest naprawdę dobry i spełnia swoje główne zadanie: ma zaintrygować widza nieszablonowymi postaciami oraz zbić z tropu, jeśli chodzi o główną intrygę lub zagadkę, którą rozwiązuje w każdym odcinku Sherlock. Poszczególne części serii stanowią zazwyczaj osobne historie, jednak kilka z nich opowiada również większą intrygę, ewidentnie zaplanowaną na kilka sezonów. Wszystkie te elementy doskonale pasują do settingu jakim jest nowoczesny Londyn: z jednej strony błyszczący i zaskakujący nowością, z drugiej stary, tajemniczy oraz deszczowy, w sposób przywodzący na myśl ikoniczne obrazy malowane słowem przez samego Doyle’a.
 


Reichenbach 
 
Casting do Sherlocka został przeprowadzony mistrzowsko; efekt to obsada, która już po pierwszym odcinku zapada w pamięć. Jedyny aktor, co do którego byłem odrobinę sceptyczny, to Martin Freeman pojawiający się ostatnio w coraz większej ilości seriali (między innymi w znakomitym pierwszym sezonie Fargo), jednak jego obecność jest wyjątkowo neutralnym i dobrze zrealizowanym elementem Sherlocka. Historia Watsona, którego gra Freeman, spina w naturalny sposób, podobnie jak u Doyle’a, opowieść o samym Sherlocku Holmesie, nadając jej perspektywy i umożliwiając zabawę z widzem/czytelnikiem w taki sposób, jakby to on wcielał się w rolę Watsona.

Benedict Cumberbatch grający samego Sherlocka jest bardzo dobrym wyborem do roli, jednak całą uwagę widzów, wbrew oczekiwaniom BBC, skupił nie główny protagonista, a antagonista serialu – Moriarty. To postać wyciągnięta żywcem z opowiadań Doyle’a, podobnie jak w nich, pojawiająca się jedynie kilka razy na bardzo krótkie okresy czasu, jednak intryga z nią związana, podobnie jak gra interpretującego ją Andrew Scotta, napędza całego Sherlocka. Andrew zagrał Moriarty’ego w sposób, który można tylko porównać do roli Jokera w wykonaniu Jacka Nicholsona lub Heatha Ledgera, ostatecznie nadając największemu wrogowi Sherlocka rys nieokiełznanego szaleństwa, zamiast chłodnego, kalkulacyjnego charakteru, z którego był znany na kartach powieści Doyle’a. Sęk w tym, że Moriarty pojawia się jedynie kilka razy, ale kiedy już jest na ekranie nie sposób uniknąć wrażenia, że jest głównym punktem programu. 



Nową adaptację przygód słynnego lokatora 221B Baker Street, mogę polecić każdemu, kto lubi dobre seriale/filmy kryminalne lub detektywistyczne. Ze względu na format trudno ocenić, czy Sherlock lepiej wypada jako film, czy serial – możecie go traktować jak chcecie, najważniejsze, że jest przemyślany i zupełnie inny od większości dzisiejszych produkcji. Po Peaky Blinders i brytyjskim The Office to jedna z najlepszych produkcji BBC. Niestety (a może właśnie „stety”), jest kręcona w długich odstępach czasu, tak więc nie polecam binge-watchingu, bo przygoda z Sherlockiem skończy się po dwóch dniach.

Ostatni akapit muszę poświęcić dla powodu, z jakiego powstał ten tekst – zapowiedzi najnowszego specjalnego odcinka Sherlocka, który ma zostać opublikowany w święta. Tym razem, BBC powróciło do korzeni osadzając akcję pojedynczego epizodu w oryginalnych czasach powieści Doyle’a i pokazując kanoniczny obraz legendarnego detektywa. Wiemy, że wróci również prawie kompletna obsada „współczesnego” Sherlocka, niestety, nie mamy pewności czy pojawi się Moriarty.


Staying Alive… So boring, isn’t it?      








Zapraszamy na nasz profil na Facebooku po codzienne aktualizacje: klik.  


2 komentarze:

  1. Wolę zdecydowanie filmy kinowe z Holmesem. RDJr wypada lepiej niż Benedict.

    OdpowiedzUsuń
  2. RDJr wypada najlepiej w filmach Marvela, ale to chyba mówi wszystko co konieczne o aktorstwie tego pana. Filmy Marvela o.O

    Benedictowi daleko do kandydata na Oscara, ale ogląda się go dużo przyjemniej - nie jest zbytnio przerysowany i ewidentnie wczuł się w rolę.

    OdpowiedzUsuń

masz ochotę coś napisać? napisz.

Obserwatorzy