niedziela, 22 listopada 2015

O tym, że jesteśmy tylko świadkami konwersacji.

O tym, że jesteśmy tylko świadkami konwersacji.


Od wieków fenomen wszystkich środków przekazu opierał się na zasadach wybranych, którzy tymi środkami operowali. Od pierwszych posłańców, dodających od siebie puentę do wiadomości, przez średniowiecznych iluminatorów, dorzucających swoje trzy grosze do grafik, przez niezliczonych redaktorów, dziennikarzy i ich przełożonych, z których każdy ma coś jeszcze do powiedzenia (lub pomilczenia) na dany temat. W ten sposób wiadomość, przekaz, czy, jak wolicie, kontent zmieniał się zależnie od serwującego. A nie było tego dużo – dopiero w XXI wieku ludzkość wzięła sprawy w swoje ręce i zrobiła rewolucję dziennikarską, tak żeby każdy mógł napisać co mu się tylko żywnie podoba oraz opublikować to gdziekolwiek.

Wracając jeszcze na chwilę do przeszłości; kiedyś, jeśli źródeł było mało, było też mało informacji. Dlatego ludzie opierali się na wzajemnej konwersacji do tego, wymienianiu opinii i komentowaniu. Czyli, niewiele się zmieniło? Nie, zmieniło się wszystko, bo teraz jeśli mamy ochotę możemy przeczytać albo usłyszeć komentarz gościa z drugiego końca świata, na temat, o którym nie miałeś pojęcia, że ktoś oprócz ciebie rozmawia. To wspaniała możliwość, ale sprawia, że: a) żyjemy w ciągłej burzy informacyjnej, gdzie umiejętność filtrowania informacji stała się bardziej istotna niż ich rozumienie, b) bardzo łatwo pisać o niczym i wszystkim naraz.

O czym jest ten tekst? Kiedy zaczynałem go pisać, zacząłem od myśli: jeśli kontent to tak naprawdę tylko rozmowa, to jeśli nie tworzymy, ale słuchamy jesteśmy tylko świadkiem. Ale nie sposób tworzyć cały czas i komentować, bo gubi się w tym wszystkim sens. I na tym, że gubi się sens też ktoś może skorzystać. Kiedy czytam wyniki badań nt. tego jaka zawartość strony ma największe powodzenie i dochodzę do miejsca, w którym badający jest zaskoczony tym, że najbardziej popularne są najdłuższe artykuły (znowu) – im dłuższe, tym więcej powodują interakcji. Szok; ktoś chciałby usiąść i poczytać sobie chwilę, a nie tylko pierdolnąć na szybko nagłówki z całego portalu. Jest taka zasada w pisaniu o grach, która mówi, że oceniaczka to twój wróg, najgorszy. To z nim musisz walczyć o czytelnika i w ostateczności, on zawsze wygra. Dlaczego? Ponieważ wiadome jest, że jeśli wystawiłeś mniej niż 8- to nie warto tego czytać; gra jest skończonym crapem, a gość co do dostał do recenzji pewnie był gnębiony w szkole. Oczywiście - nie każdy czytelnik tak pomyśli, ale zaręczam, jest wystarczająco wielu, żeby z ich powodu zrezygnować z oceniaczki. To nie ona się liczy, liczą się odczucia piszącego, próba przekazania jakiegoś doświadczenia czytelnikowi. Wiecie, tak jakby usiąść i coś opowiedzieć; tak żeby ktoś był zainteresowany.

Bo jesteś, prawda? Oto chodziło. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę rodzaj zawartości teoretycznie nieprzyjaznej do szybkiej wymiany komentarzy i nagłówków, okazuje się, że ktoś chce to czytać. Za każdym razem kiedy cokolwiek piszę, zastanawiam się jak by to brzmiało, jakbym po prostu siedział i starał się coś opowiedzieć. Historia, przekaz, zawartość, cokolwiek – to tylko początek rozmowy. Jednak jak otrzymać odpowiedź w takim gąszczu informacji? Bardzo prosto, wystarczy poczekać, zobaczyć czy komuś się spodoba to, co mieliśmy do powiedzenia. Gorzej, jak nie mamy zupełnie nic, a chcielibyśmy pisać. To właśnie jest tematem poniższego, niewidzialnego akapitu, na wypadek jakbyście się nad tym zastanawiali.

























Zapraszamy na nasz profil na Facebooku po codzienne aktualizacje: klik.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

masz ochotę coś napisać? napisz.

Obserwatorzy