czwartek, 19 listopada 2015

Where the Hell are You? – Matt Harding będzie znów podróżował




Na samym początku istnienia sieci medialnych i społecznościowych ludzie z nich korzystający nie przypuszczali, jak bardzo mogą one zmienić ich oraz ich życia. Często korzystając z sieci, nie mamy świadomości tego, że nasze działania mogą mieć bardzo realne konsekwencje; zarówno dobre, jak i złe, a za każdą wiadomością, postem i powiadomieniem stoi działanie innego człowieka. Przywykliśmy do automatyzacji, setek znajomych i coraz mniej znaczących relacji – ignorujemy większość tego, co przepływa przez nasze strony prywatne, często ograniczając się do kontaktu z najbliższymi lub współpracownikami, tak żeby nie marnować czasu i uwagi na przesiadywanie w wirtualnym świecie. Dziesiątki, a nawet setki znanych postaci z branży muzycznej, aktorskiej, a nawet zwykli anonimowi ludzie prowadzą kampanię na rzecz przeniesienia naszych działań do rzeczywistości, potwierdzając tylko i wyłącznie nasze obawy – zdecydowanie za dużo czasu spędzamy on-line, na dodatek bezproduktywnie. 

Sokół ze swoją kampanią „Wyloguj się do życia” próbował nas przekonać, że zdecydowanie lepiej posiedzieć na trzepaku albo boisku niż w sieci. I to oczywiście po części prawda, jednak rzeczywisty obraz tego jak spędzamy, a jak powinniśmy spędzać nasz czas, wygląda zupełnie inaczej. Jeśli usiądziesz w parku i będziesz siedział bezproduktywnie, patrząc w przestrzeń, to równie dobrze mógłbyś siedzieć przed monitorem, w pralni albo w pociągu do Radomia. Sieć służy do konkretnych celów i zadań – miała łączyć ludzi oraz pozwalać na szybszą wymianę informacji niż kiedykolwiek do tej pory. Miała potencjał, żeby zupełnie zmienić nas i nasze życia. Jednak mało kto z niego skorzystał, a dziś większość z nas ze znudzeniem siedzi kolejną godzinę na swojej ulubionej stronie plotkarskiej albo na swoim ulubionym kanale YT. A mogło być tak pięknie.


To opowieść o człowieku, jednym z miliona ludzi

Każdy z nas znalazł się w momencie swojego życia, w którym stwierdził, że nie może dalej tak żyć. Nie potrzeba do tego dramatycznej sytuacji albo tragedii, każdy może się poczuć nieszczęśliwy, niezależnie od tego jak żyje i co robi. Pisząc te słowa w tak trudnym okresie dla świata, nie chciałbym być źle zrozumianym – jestem ogromnie wdzięczny za wszystko, co otrzymałem w życiu i za wszystkich ludzi jakich dane było mi poznać, to wspaniałe doświadczenie, nawet jeśli wliczyć każdy listopad spędzony w Polsce na przystankach w drodze do pracy/na uczelnię. Czasem czujemy się nieszczęśliwi, dlatego że potrzebujemy sygnału, żeby coś zmienić. Cokolwiek – poranne zwyczaje, pracę, miejsce zamieszkania, krąg znajomych czy kraj. Czasem jednak nie mamy pojęcia, dlaczego czujemy potrzebę zmiany, a czasem nawet nie wiemy, że potrzebujemy tej zmiany.


Pamiętajcie tylko, że te słowa pisze człowiek, który naprawdę boi się i nie znosi zmian, tak jak nikt kogo znam. Stąd mój podziw dla Matta Hardinga oraz jego dzieła. Kiedy w 2005 powstawał YouTube, nikt do końca nie wiedział, w jaki sposób zostanie wykorzystany. Dziś w 2015 YT prawie wyparł telewizję, pozwolił setkom ludzi zbudować niesamowite życia i pokazać rzeczy, których nie zobaczylibyśmy nigdzie indziej. To magia mediów porównywalna do srebrnego ekranu lub telewizji; rewolucja na miarę web 2.0. Smutne jednak jest to, że dziś jesteśmy do niego już tak przyzwyczajeni i nim znudzeni, że poza paroma ulubionymi subskrypcjami oraz sposobem zajęcia czasu sobie lub dzieciakom podczas podróży nie pamiętamy, do czego może służyć.

Początki serwisu YouTube to oczywiście typowa dla tego rodzaju stron historia kilku nerdów znudzonych siedzeniem w zamkniętych murach firmy, w której pracowali. Otóż, by umilić sobie czas pracy i wykorzystać nowość, jaką było szerokopasmowe łącze internetowe, postanowili stworzyć serwer, na który mogliby wrzucać krótkie, śmieszne filmiki służące do wysyłania między pracownikami. Szybko okazało się, że cały świat potrzebuje takiego serwera, a pomysł jest czystym złotem. Jednak pomimo że podstawą do stworzenia YT były prawdopodobnie filmiki z kotami (czego w sieci nie zawdzięczamy filmikom i zdjęciom kotów?), sam serwis dał wielu ludziom szansę na pokazanie czegoś zupełnie unikalnego. Jednym z nich był Matt Harding, developer gier i pracownik studia Pandemic, który poczuł, że jest nieszczęśliwy i musi coś zmienić w swoim życiu.


To opowieść o wędrowcu, który raz zgubił drogę.



Oprócz zmian, nie lubię jeszcze wielu rzeczy, ale jeśli bym miał wybrać kolejną z nich na mojej liście, istnieje duża szansa, że byłby to taniec. Ci, którzy są zaznajomieni z tematem artykułu już pewnie wiedzą, dokąd to prowadzi, więc wróćmy zatem do historii Matta Hardinga, po tej krótkiej dygresji, której celem jest stwierdzenie, że rzeczy, których często nienawidzimy albo się boimy, są nam prawdopodobnie potrzebne do odkrycia samego siebie. Nie, niestety nie zacząłem tańczyć, ale Matt jak najbardziej.

W roku 2003 Matt pracował już kilka lat w studiu Pandemic Australia i miał za sobą kilka poważnych gier. Samo studio Pandemic nie było nigdy wielkoformatowym, elitarnym producentem gier, jednak na ich koncie znajdowały się takie pozycje, jak Battlefront, Mercenaries czy Destroy All Humans. To właśnie przy Destroy All Humans Matt doznał olśnienia – praca przy tworzeniu gier, marzenie wielu pasjonatów rozrywki elektronicznej, przestała mu sprawiać radość. Po dwóch latach pracy w miejscu, gdzie naprawdę dużo osób chciałoby pracować, Matt był wypalony. Któregoś dnia zdecydował, że kończy ze swoją dotychczasową karierą developera i wraca do rodzimych Stanów Zjednoczonych. Wszystko co miał to 25 lat na karku, oszczędności z paroletniej pracy i wielką potrzebę zmiany.


Po powrocie postanowił nie zostawać w jednym miejscu. Za całe swoje pieniądze zaplanował podróż życia – 17 krajów w kilka miesięcy, z czego większość w miejscach, które go do tej pory przerażały lub wydawały się kompletnie obce. Matt mówi, że pojechał w dość ekstremalne miejsca, często wydające się na pierwszy rzut oka zupełnie nieprzyjazne i nieprzystępne, jednak gdziekolwiek nie postawił swoich nóg, spotykał ludzi, którzy byli gościnni, mili i pomagali mu na każdym kroku. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wielu na świecie jest dobrych ludzi, normalnych, żyjących w spokoju własnym życiem, tworzących społeczności i rodziny, a zwłaszcza w czasach, gdy garstka potwornie złych i nienawistnych jednostek próbuje sterroryzować całą kulę ziemską, zaszczepiając lęk oraz wstręt wobec drugiego człowieka. Tak właśnie wyglądało doświadczenie Matta, niezależnie od tego, czy był na Mikronezji, w Afryce, na Bliskim Wchodzie, Azji, czy nawet w samym Pyongyang. W roku, w którym Matt postanowił wyruszyć w swoją podróż, miała miejsce jeszcze jedna ogromnie ważna rzecz: narodziny YouTube’a. Pozornie te dwa zdarzenia nie mają ze sobą nic wspólnego, gdyby nie to, że Matt zabrał ze sobą niewiele rzeczy, a wśród nich była kamera.


Podróż oczywiście okazała się doświadczeniem o tyle niesamowitym, co nieprzewidywalnym i zmieniającym życie. Gdziekolwiek Matt nie pojechał, poznawał ludzi i nawiązywał kontakt z lokalnymi społecznościami, głównie ze względu na to, że spędzał różne ilości czasu w różnych miejscach, a często w odległych zakątkach świata najlepszym źródłem informacji i przewodnikiem jest kontakt z innymi. Podczas pobytu w Wietnamie jeden z znajomych Matta zasugerował mu, żeby nagrał, jak tańczy swój specyficzny taniec. Gwoli wyjaśnienia: Matt nie był tancerzem, co więcej, developerzy gier tańczą mniej więcej tak dobrze, jak sobie to wyobrażacie. Jednak istotą zwykłego tańca jest nie doskonałość i sprawność tańczącego, a przyjemność jaką mu to sprawia, bądź radość jaką chce tym wyrazić. Dlatego mówiłem sobie, że nie lubię tańczyć – nigdy nie widziałem sensu w pląsaniu ze szczęścia, podczas którego przecież mogę wyglądać jak idiota. Nic bardziej mylnego. Ludzie mają to do siebie, że mimo swojego zaparcia i całego cynizmu, jaki wpaja w nich życie, potrafią dostrzec emocje innych tak łatwo, że często zaskakuje to ich samych.

Kiedy Matt Harding zatańczył pierwszy raz przed własną kamerą na Hanoi w 2003 roku, stworzył pierwsze ujęcie do filmu, który udokumentował podróż jego życia, a także zaprosił na nią tysiące innych osób. Jego pierwszy film składa się z ujęć, jak tańczy sam w najróżniejszych miejscach świata. To miała być podróż, która zmieni wszystko. Po zmontowaniu całego materiału Matt postanowił podzielić się nim w sieci, początkowo za pomocą maili i stron do hostowania plików, a dwa lata później w 2005 roku, za pomocą raczkującego jeszcze wtedy YouTube’a. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania samego autora, a także większości widzów. To podróż, o której marzy każdy z nas – natychmiastowa ucieczka, czekająca na nas w momencie, gdy będzie nam już bardzo źle albo smutno. To wizja, że świat oferuje nam znacznie więcej niż przemoc, śmierć, niezgoda i wojna, emanujące z większości informacji do nas docierających – dowód, że jeśli bardzo chcemy, możemy dostać szansę na to, aby zmienić wszystko, tak jak Matt.


Materiał pod tytułem „Where the Hell is Matt” stał się jednym z pierwszych przebojów YouTube’a. Każdy, kto wówczas korzystał z najbardziej popularnego portalu wideo na świecie, widział film Hardinga. Problem polega na tym, że po powrocie Matt miał jeden film, wielu widzów, ale nie wiedział, co dalej z tym zrobić. Tu z pomocą przyszedł mu amerykański producent gumy do żucia – Stride, który sfinansował jego kolejną podróż, tylko za umieszczenie informacji o oficjalnym sponsoringu na końcu filmu. Podczas drugiej wyprawy Matta w 2006 roku nadszedł czas na kolejną zmianę; wcześniej poznał świat, teraz przyszedł czas na ludzi. Podczas nagrywania tańca w Rwandzie, na środku wioski, do pląsającego Hardinga dołączyła grupa lokalnych dzieciaków, które zaczęły tańczyć razem z nim, częściowo go naśladując, a częściowo prezentując własny „taniec szczęścia”. Dzięki temu zobaczył ich cały świat, a Matt wpadł na pomysł, że odtąd esencją jego filmów, jeśli tylko będzie miał taką możliwość, będzie taniec z ludźmi i pokazanie, że każdy człowiek na świecie, w każdym miejscu, tańczy i cieszy się tak samo jak my, kiedy tylko ma taką okazję. W 2006 roku Matt Harding odwiedził 39 krajów na wszystkich siedmiu kontynentach.


W poszukiwaniu wątku życia, źródła bycia

Filmy Matta zostały kilkukrotnie wybrane materiałami  roku na YT. Obejrzało je ponad 100 milionów osób, a zatańczyło w nich ponad kilkadziesiąt tysięcy. Ja pierwszy raz zobaczyłem Matta w 2006 roku i od tej pory oglądałem każdą jego podróż. Żałuję niezmiernie, że nie mogłem przyjść na spotkanie i taniec z Mattem, kiedy był w Warszawie na Placu Zamkowym. Idea, która towarzyszy tym filmom, jest moim zdaniem dokładnym celem istnienia sieci, a jednocześnie kontaktów międzyludzkich poza nią – nawiązanie więzi czy pomoc w stworzeniu czegoś wyjątkowego to coś, do czego jest zdolny każdy dobry człowiek, a przecież zostało ich tylu na całym świecie. Nie wierzę, że w 10 lat świat zmienił się na znacznie gorsze; podobnie jak sam Matt Harding, od którego dostałem wiadomość po kilku latach subskrypcji na jego kanale, mówiącą, że obecnie zbiera środki i przygotowuje się do kolejnej podróży, którą spędzi, tańcząc w najrozmaitszych zakątkach świata, z każdym, kto będzie chciał wyrazić się w ten sposób, albo wziąć udział w tym niesamowitym przedsięwzięciu. 


Na koniec chciałem przytoczyć historię Afunakwy, niezmiernie ważną z antropologicznego i etnograficznego punktu widzenia. Podróżnik szukający przygody nie może być badaczem – tak przynajmniej twierdził autor Smutku Tropików, Claude Levi Strauss, badacz urodzony w 1908 roku, kiedy na świecie kończyły się białe plamy do odkrycia, a człowiek zdołał zbadać i opisać większość kultur oraz miejsc dostępnych dla zwykłego śmiertelnika. Mimo to, sam Levi Strauss zaczął swoją najbardziej znaczącą podróż właśnie od przygody. Podczas przygody człowiek może natrafić na zupełnie niespodziewane odkrycia, a w świecie, który oferuje ich już niewiele, każde z nich jest warte uwagi. Kiedy Matt użył do swojego pierwszego filmu utworu Sweet Lullaby autorstwa Deep Forest nie wiedział, że dane mu będzie spotkać się z rodziną i plemieniem Afunakwy – kobiety, której wokal można usłyszeć w głównej linii melodycznej utworu. Jest to jedno z ostatnich zachowanych nagrań martwego już języka Papuasów z Wysp Salomona z roku 1971; kołysanka, której prawdziwa nazwa to Rorogwela, i która opowiada o tym, jak kobieta zajmująca się płaczącym dzieckiem-sierotą próbuje je uspokoić i uciszyć. To, że Deep Forest wykorzystało ten utwór w swoim nagraniu, jest po części przypadkiem, jednak dzięki temu Matt dotarł do rodziny Afunakwy, poznał jej historię (Afunakwa nie żyje od 1998 roku) i miał możliwość poznania oraz zapisu przynajmniej fragmentów oryginalnej kołysanki. Pomijając aspekt społeczny i emocjonalny podróży Matta, możemy dostrzec, jak w trakcie podróży obudziła się w nim czysto antropologiczna ciekawość, która doprowadziła do powstania osobnego materiału: „Where The Hell is Afunakwa?”.






Tytułu akapitów pochodzą z utworu DonGuralesko - Opowieść o jednym z miliona


Zapraszamy na nasz profil na Facebooku po codzienne aktualizacje: klik.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

masz ochotę coś napisać? napisz.

Obserwatorzy