Na samym początku istnienia sieci
medialnych i społecznościowych ludzie z nich korzystający nie przypuszczali,
jak bardzo mogą one zmienić ich oraz ich życia. Często korzystając z sieci, nie
mamy świadomości tego, że nasze działania mogą mieć bardzo realne konsekwencje;
zarówno dobre, jak i złe, a za każdą wiadomością, postem i powiadomieniem stoi
działanie innego człowieka. Przywykliśmy do automatyzacji, setek znajomych i
coraz mniej znaczących relacji – ignorujemy większość tego, co przepływa przez
nasze strony prywatne, często ograniczając się do kontaktu z najbliższymi lub
współpracownikami, tak żeby nie marnować czasu i uwagi na przesiadywanie w
wirtualnym świecie. Dziesiątki, a nawet setki znanych postaci z branży
muzycznej, aktorskiej, a nawet zwykli anonimowi ludzie prowadzą kampanię na
rzecz przeniesienia naszych działań do rzeczywistości, potwierdzając tylko i
wyłącznie nasze obawy – zdecydowanie za dużo czasu spędzamy on-line, na dodatek
bezproduktywnie.
Sokół ze swoją kampanią „Wyloguj się do życia” próbował nas przekonać, że zdecydowanie lepiej posiedzieć na trzepaku albo boisku niż w sieci. I to oczywiście po części prawda, jednak rzeczywisty obraz tego jak spędzamy, a jak powinniśmy spędzać nasz czas, wygląda zupełnie inaczej. Jeśli usiądziesz w parku i będziesz siedział bezproduktywnie, patrząc w przestrzeń, to równie dobrze mógłbyś siedzieć przed monitorem, w pralni albo w pociągu do Radomia. Sieć służy do konkretnych celów i zadań – miała łączyć ludzi oraz pozwalać na szybszą wymianę informacji niż kiedykolwiek do tej pory. Miała potencjał, żeby zupełnie zmienić nas i nasze życia. Jednak mało kto z niego skorzystał, a dziś większość z nas ze znudzeniem siedzi kolejną godzinę na swojej ulubionej stronie plotkarskiej albo na swoim ulubionym kanale YT. A mogło być tak pięknie.
Sokół ze swoją kampanią „Wyloguj się do życia” próbował nas przekonać, że zdecydowanie lepiej posiedzieć na trzepaku albo boisku niż w sieci. I to oczywiście po części prawda, jednak rzeczywisty obraz tego jak spędzamy, a jak powinniśmy spędzać nasz czas, wygląda zupełnie inaczej. Jeśli usiądziesz w parku i będziesz siedział bezproduktywnie, patrząc w przestrzeń, to równie dobrze mógłbyś siedzieć przed monitorem, w pralni albo w pociągu do Radomia. Sieć służy do konkretnych celów i zadań – miała łączyć ludzi oraz pozwalać na szybszą wymianę informacji niż kiedykolwiek do tej pory. Miała potencjał, żeby zupełnie zmienić nas i nasze życia. Jednak mało kto z niego skorzystał, a dziś większość z nas ze znudzeniem siedzi kolejną godzinę na swojej ulubionej stronie plotkarskiej albo na swoim ulubionym kanale YT. A mogło być tak pięknie.
To opowieść o człowieku, jednym z
miliona ludzi
Każdy z nas znalazł się w momencie
swojego życia, w którym stwierdził, że nie może dalej tak żyć. Nie potrzeba do
tego dramatycznej sytuacji albo tragedii, każdy może się poczuć nieszczęśliwy,
niezależnie od tego jak żyje i co robi. Pisząc te słowa w tak trudnym okresie
dla świata, nie chciałbym być źle zrozumianym – jestem ogromnie wdzięczny za wszystko,
co otrzymałem w życiu i za wszystkich ludzi jakich dane było mi poznać, to
wspaniałe doświadczenie, nawet jeśli wliczyć każdy listopad spędzony w Polsce
na przystankach w drodze do pracy/na uczelnię. Czasem czujemy się
nieszczęśliwi, dlatego że potrzebujemy sygnału, żeby coś zmienić. Cokolwiek – poranne
zwyczaje, pracę, miejsce zamieszkania, krąg znajomych czy kraj. Czasem jednak
nie mamy pojęcia, dlaczego czujemy potrzebę zmiany, a czasem nawet nie wiemy,
że potrzebujemy tej zmiany.
Pamiętajcie tylko, że te słowa pisze
człowiek, który naprawdę boi się i nie znosi zmian, tak jak nikt kogo znam. Stąd
mój podziw dla Matta Hardinga oraz jego dzieła. Kiedy w 2005 powstawał YouTube,
nikt do końca nie wiedział, w jaki sposób zostanie wykorzystany. Dziś w 2015 YT
prawie wyparł telewizję, pozwolił setkom ludzi zbudować niesamowite życia i
pokazać rzeczy, których nie zobaczylibyśmy nigdzie indziej. To magia mediów
porównywalna do srebrnego ekranu lub telewizji; rewolucja na miarę web 2.0. Smutne
jednak jest to, że dziś jesteśmy do niego już tak przyzwyczajeni i nim
znudzeni, że poza paroma ulubionymi subskrypcjami oraz sposobem zajęcia czasu
sobie lub dzieciakom podczas podróży nie pamiętamy,
do czego może służyć.
Początki serwisu YouTube to oczywiście
typowa dla tego rodzaju stron historia kilku nerdów znudzonych siedzeniem w
zamkniętych murach firmy, w której pracowali. Otóż, by umilić sobie czas pracy
i wykorzystać nowość, jaką było szerokopasmowe łącze internetowe, postanowili
stworzyć serwer, na który mogliby wrzucać krótkie, śmieszne filmiki służące do
wysyłania między pracownikami. Szybko okazało się, że cały świat potrzebuje
takiego serwera, a pomysł jest czystym złotem. Jednak pomimo że podstawą do
stworzenia YT były prawdopodobnie filmiki z kotami (czego w sieci nie
zawdzięczamy filmikom i zdjęciom kotów?), sam serwis dał wielu ludziom szansę
na pokazanie czegoś zupełnie unikalnego. Jednym z nich był Matt Harding,
developer gier i pracownik studia Pandemic, który poczuł, że jest nieszczęśliwy
i musi coś zmienić w swoim życiu.
To opowieść o wędrowcu, który raz zgubił drogę.
Oprócz zmian, nie lubię jeszcze wielu rzeczy, ale jeśli bym
miał wybrać kolejną z nich na mojej liście, istnieje duża szansa, że byłby to
taniec. Ci, którzy są zaznajomieni z tematem artykułu już pewnie wiedzą, dokąd
to prowadzi, więc wróćmy zatem do historii Matta Hardinga, po tej krótkiej
dygresji, której celem jest stwierdzenie, że rzeczy, których często
nienawidzimy albo się boimy, są nam prawdopodobnie potrzebne do odkrycia samego
siebie. Nie, niestety nie zacząłem tańczyć, ale Matt jak najbardziej.
W roku 2003 Matt pracował już kilka lat w studiu Pandemic
Australia i miał za sobą kilka poważnych gier. Samo studio Pandemic nie było nigdy
wielkoformatowym, elitarnym producentem gier, jednak na ich koncie znajdowały
się takie pozycje, jak Battlefront, Mercenaries czy Destroy All Humans. To
właśnie przy Destroy All Humans Matt doznał olśnienia – praca przy tworzeniu
gier, marzenie wielu pasjonatów rozrywki elektronicznej, przestała mu sprawiać
radość. Po dwóch latach pracy w miejscu, gdzie naprawdę dużo osób chciałoby
pracować, Matt był wypalony. Któregoś dnia zdecydował, że kończy ze swoją dotychczasową
karierą developera i wraca do rodzimych Stanów Zjednoczonych. Wszystko co miał
to 25 lat na karku, oszczędności z paroletniej pracy i wielką potrzebę zmiany.
Po powrocie postanowił nie zostawać w jednym miejscu. Za całe swoje pieniądze zaplanował podróż życia – 17 krajów w kilka miesięcy, z czego większość w miejscach, które go do tej pory przerażały lub wydawały się kompletnie obce. Matt mówi, że pojechał w dość ekstremalne miejsca, często wydające się na pierwszy rzut oka zupełnie nieprzyjazne i nieprzystępne, jednak gdziekolwiek nie postawił swoich nóg, spotykał ludzi, którzy byli gościnni, mili i pomagali mu na każdym kroku. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wielu na świecie jest dobrych ludzi, normalnych, żyjących w spokoju własnym życiem, tworzących społeczności i rodziny, a zwłaszcza w czasach, gdy garstka potwornie złych i nienawistnych jednostek próbuje sterroryzować całą kulę ziemską, zaszczepiając lęk oraz wstręt wobec drugiego człowieka. Tak właśnie wyglądało doświadczenie Matta, niezależnie od tego, czy był na Mikronezji, w Afryce, na Bliskim Wchodzie, Azji, czy nawet w samym Pyongyang. W roku, w którym Matt postanowił wyruszyć w swoją podróż, miała miejsce jeszcze jedna ogromnie ważna rzecz: narodziny YouTube’a. Pozornie te dwa zdarzenia nie mają ze sobą nic wspólnego, gdyby nie to, że Matt zabrał ze sobą niewiele rzeczy, a wśród nich była kamera.
Podróż oczywiście okazała się doświadczeniem o tyle
niesamowitym, co nieprzewidywalnym i zmieniającym życie. Gdziekolwiek Matt nie
pojechał, poznawał ludzi i nawiązywał kontakt z lokalnymi społecznościami,
głównie ze względu na to, że spędzał różne ilości czasu w różnych miejscach, a
często w odległych zakątkach świata najlepszym źródłem informacji i
przewodnikiem jest kontakt z innymi. Podczas pobytu w Wietnamie jeden z
znajomych Matta zasugerował mu, żeby nagrał, jak tańczy swój specyficzny taniec.
Gwoli wyjaśnienia: Matt nie był tancerzem, co więcej, developerzy gier tańczą
mniej więcej tak dobrze, jak sobie to wyobrażacie. Jednak istotą zwykłego tańca
jest nie doskonałość i sprawność tańczącego, a przyjemność jaką mu to sprawia,
bądź radość jaką chce tym wyrazić. Dlatego mówiłem sobie, że nie lubię tańczyć
– nigdy nie widziałem sensu w pląsaniu ze szczęścia, podczas którego przecież
mogę wyglądać jak idiota. Nic bardziej mylnego. Ludzie mają to do siebie, że
mimo swojego zaparcia i całego cynizmu, jaki wpaja w nich życie, potrafią
dostrzec emocje innych tak łatwo, że często zaskakuje to ich samych.
Kiedy Matt Harding zatańczył pierwszy raz przed własną
kamerą na Hanoi w 2003 roku, stworzył pierwsze ujęcie do filmu, który
udokumentował podróż jego życia, a także zaprosił na nią tysiące innych osób.
Jego pierwszy film składa się z ujęć, jak tańczy sam w najróżniejszych
miejscach świata. To miała być podróż, która zmieni wszystko. Po zmontowaniu
całego materiału Matt postanowił podzielić się nim w sieci, początkowo za
pomocą maili i stron do hostowania plików, a dwa lata później w 2005 roku, za
pomocą raczkującego jeszcze wtedy YouTube’a. Efekt przeszedł najśmielsze
oczekiwania samego autora, a także większości widzów. To podróż, o której marzy
każdy z nas – natychmiastowa ucieczka, czekająca na nas w momencie, gdy będzie
nam już bardzo źle albo smutno. To wizja, że świat oferuje nam znacznie więcej
niż przemoc, śmierć, niezgoda i wojna, emanujące z większości informacji do nas
docierających – dowód, że jeśli bardzo chcemy, możemy dostać szansę na to, aby
zmienić wszystko, tak jak Matt.
Materiał pod tytułem „Where the Hell is Matt” stał się
jednym z pierwszych przebojów YouTube’a. Każdy, kto wówczas korzystał z
najbardziej popularnego portalu wideo na świecie, widział film Hardinga.
Problem polega na tym, że po powrocie Matt miał jeden film, wielu widzów, ale
nie wiedział, co dalej z tym zrobić. Tu z pomocą przyszedł mu amerykański
producent gumy do żucia – Stride, który sfinansował jego kolejną podróż, tylko
za umieszczenie informacji o oficjalnym sponsoringu na końcu filmu. Podczas
drugiej wyprawy Matta w 2006 roku nadszedł czas na kolejną zmianę; wcześniej
poznał świat, teraz przyszedł czas na ludzi. Podczas nagrywania tańca w
Rwandzie, na środku wioski, do pląsającego Hardinga dołączyła grupa lokalnych
dzieciaków, które zaczęły tańczyć razem z nim, częściowo go naśladując, a
częściowo prezentując własny „taniec szczęścia”. Dzięki temu zobaczył ich cały
świat, a Matt wpadł na pomysł, że odtąd esencją jego filmów, jeśli tylko będzie
miał taką możliwość, będzie taniec z ludźmi i pokazanie, że każdy człowiek na
świecie, w każdym miejscu, tańczy i cieszy się tak samo jak my, kiedy tylko ma
taką okazję. W 2006 roku Matt Harding odwiedził 39 krajów na wszystkich siedmiu
kontynentach.
W poszukiwaniu wątku życia, źródła bycia
Filmy Matta zostały kilkukrotnie wybrane materiałami roku na YT. Obejrzało je ponad 100 milionów
osób, a zatańczyło w nich ponad kilkadziesiąt tysięcy. Ja pierwszy raz
zobaczyłem Matta w 2006 roku i od tej pory oglądałem każdą jego podróż. Żałuję
niezmiernie, że nie mogłem przyjść na spotkanie i taniec z Mattem, kiedy był w
Warszawie na Placu Zamkowym. Idea, która towarzyszy tym filmom, jest moim
zdaniem dokładnym celem istnienia sieci, a jednocześnie kontaktów
międzyludzkich poza nią – nawiązanie więzi czy pomoc w stworzeniu czegoś
wyjątkowego to coś, do czego jest zdolny każdy dobry człowiek, a przecież
zostało ich tylu na całym świecie. Nie wierzę, że w 10 lat świat zmienił się na
znacznie gorsze; podobnie jak sam Matt Harding, od którego dostałem wiadomość
po kilku latach subskrypcji na jego kanale, mówiącą, że obecnie zbiera środki i
przygotowuje się do kolejnej podróży, którą spędzi, tańcząc w najrozmaitszych
zakątkach świata, z każdym, kto będzie chciał wyrazić się w ten sposób, albo
wziąć udział w tym niesamowitym przedsięwzięciu.
Na koniec chciałem przytoczyć historię Afunakwy, niezmiernie
ważną z antropologicznego i etnograficznego punktu widzenia. Podróżnik
szukający przygody nie może być badaczem – tak przynajmniej twierdził autor
Smutku Tropików, Claude Levi Strauss, badacz urodzony w 1908 roku, kiedy na
świecie kończyły się białe plamy do odkrycia, a człowiek zdołał zbadać i opisać
większość kultur oraz miejsc dostępnych dla zwykłego śmiertelnika. Mimo to, sam
Levi Strauss zaczął swoją najbardziej znaczącą podróż właśnie od przygody.
Podczas przygody człowiek może natrafić na zupełnie niespodziewane odkrycia, a
w świecie, który oferuje ich już niewiele, każde z nich jest warte uwagi. Kiedy
Matt użył do swojego pierwszego filmu utworu Sweet Lullaby autorstwa Deep
Forest nie wiedział, że dane mu będzie spotkać się z rodziną i plemieniem
Afunakwy – kobiety, której wokal można usłyszeć w głównej linii melodycznej
utworu. Jest to jedno z ostatnich zachowanych nagrań martwego już języka
Papuasów z Wysp Salomona z roku 1971; kołysanka, której prawdziwa nazwa to
Rorogwela, i która opowiada o tym, jak kobieta zajmująca się płaczącym
dzieckiem-sierotą próbuje je uspokoić i uciszyć. To, że Deep Forest
wykorzystało ten utwór w swoim nagraniu, jest po części przypadkiem, jednak
dzięki temu Matt dotarł do rodziny Afunakwy, poznał jej historię (Afunakwa nie
żyje od 1998 roku) i miał możliwość poznania oraz zapisu przynajmniej
fragmentów oryginalnej kołysanki. Pomijając aspekt społeczny i emocjonalny
podróży Matta, możemy dostrzec, jak w trakcie podróży obudziła się w nim czysto
antropologiczna ciekawość, która doprowadziła do powstania osobnego materiału:
„Where The Hell is Afunakwa?”.
Tytułu akapitów pochodzą z utworu DonGuralesko - Opowieść o jednym z miliona
Zapraszamy na nasz profil na Facebooku po codzienne aktualizacje: klik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
masz ochotę coś napisać? napisz.