czwartek, 10 grudnia 2015

Do or do not. There is no try. - Star Wars



W tym roku w grudniu po raz pierwszy nie jestem w stanie powiedzieć, czy Święta Bożego narodzenia zdominowały skutecznie atmosferę, media oraz sklepy. Na każdą reklamę z magicznymi ciężarówkami, które (jak co roku) przywiozą nam święta przypada przynajmniej jedna lub dwie ze szturmowcami. Cały świat zdaje się czekać na jeden film. Czy to nie doskonały przykład magii kina? Tego dusznego czaru sali kinowej, który czuliśmy już od najmłodszych lat, zasiadając w miejscu, do którego przychodzi się tylko oglądać filmy. No może nie tylko, ale o tym dowiedziałem się już w późniejszym wieku.

You will find only what you bring in

Chciałbym na początku zaznaczyć, że nie zamierzam po raz tysięczny omawiać trailerów i nadchodzącego Przebudzenia Mocy. Tytuł felietonu mówi wszystko i 18 grudnia (lub 16 dla wybranych szczęśliwców) dowiemy się prawdy o filmie, na który tak czekamy; to nie tak, że nie zawiedliśmy się wcześniej - damy radę.

Pierwszy raz w życiu zobaczyłem Gwiezdne Wojny w wieku lat 7 w kinie, z okazji 20-lecia uniwersum w roku 1997. Imperium Kontratakuje było jednym z pierwszych filmów jakie zobaczyłem w swoim życiu. W porównaniu do zwykłych doświadczeń, jakie wówczas było w stanie zaoferować siedmiolatkowi kino (wiecie, komedie z Robinem Williamsem, Disney i te sprawy), było to nieprawdopodobne przeżycie. Nie jest to doskonale zapamiętany moment ze względu na szczegóły, bynajmniej, ale ze względu na uczucie, które mi wówczas towarzyszyło; a czułem się momentami jakbym był na mostku flagowego Niszczyciela imperialnej floty razem z Vaderem. To, co zobaczyłem raz na zawsze zmieniło moje wyobrażenie o filmie; zobaczyłem, że na ekranie można pokazać wszystko, łącznie z najbardziej odległymi zakątkami galaktyki, które Lucas widział oczami swojej wyobraźni.

W ten sposób stałem się częścią trzeciego pokolenia, które dorastało z Gwiezdnymi Wojnami. Nie mogłem sobie nawet wyobrazić jak bardzo wpływowym filmem były Star Wars dla generacji dorastającej na przełomie lat 70/90, ale uniwersum stworzone przez Lucasa było tak potężne, że żyło własnym życiem przez kolejne dekady i w '97 doświadczyłem czegoś podobnego, w jakimś stopniu przynajmniej. Najbardziej mi żal tych wszystkich dzieciaków, które na początku lat 2000 poszły na prequele. Wtedy znałem już pierwszą trylogię w zasadzie na pamięć, a jednymi z ulubionych książek w dzieciństwie były pozycje z rozszerzonego uniwersum Gwiezdnych Wojen.



Already know you that which you need


Nie mogłem przypuszczać jako 7 latek, że trudno będzie mi znaleźć w życiu film s-f, który pobije Imperium Kontratakuje. Ostatecznie znalazłem (to ostatnie miejsce, żeby pisać o Kubricku, prawda?), ale nic nie pokona pierwszego w życiu spektaklu Gwiezdnych Wojen na sali kinowej.

Co znalazłem - i nadal znajduję - tak ujmującego w Gwiezdnych Wojnach, że pomimo zobaczenia milionów reklam, zapowiedzi, recapów, artykułów, gier, książek i Bóg wie jeszcze czego, nadal czekam na kolejną część sagi?


Zobaczyłem efekty specjalne, o jakich nie miałem pojęcia, że mogą zostać zastosowane i tak wyglądać. Zobaczyłem historię Rebelii desperacko ukrywającej się przed Imperium, totalne zagubienie oraz przerażenie Luke'a czy wreszcie tragiczny finał ucieczki Lei i Hana. I to wszystko idealnie zagrało razem: oprawa artystyczna, efekty specjalne, gra aktorska i odrobinę kiczowaty writing, który idealnie określał charakter Gwiezdnych Wojen. To miała być opowieść dla każdego; dla dziecka, dorosłego, niezależnie ze względu na płeć, wyznanie czy ideały polityczne, coś co mogło połączyć ludzi nie mających pozornie ze sobą nic wspólnego. To współczesna baśń napisana i stworzona w taki sposób, aby poruszać wyobraźnię, podobnie jak kiedyś poruszały ją opowieści o smokach oraz rycerzach.




Difficult to see. Always in motion is the future

Każdy, kto odważy się poruszyć wyobraźnię ludzi, żeby im opowiedzieć historię prosto z serca, wie, że wszystko może się nie udać, a idealne połączenie formy z treścią zdarza się tak rzadko, że przesiewamy repertuary kinowe nie w kategorii kilku czy kilkudziesięciu filmów, ale kilkuset lub kilku tysięcy. Lucas miał tego doskonałą świadomość. Miał też potworne problemy ze studiem i produkcją, mimo Industrial Light and Magic próbującego się samoistnie rozpaść co dwa tygodnie (pracownicy nie przychodzący do pracy? check; rozjeżdżające się deadline'y? check; ekipa paląca jointy na terenie studia? check) udało mu się pokazać swoją wizję. Wiecie, że Lucas chciał, żeby pracowali dla niego ludzie od efektów i scenografii z filmów Kubricka? Najbliższe tego, co mu się udało osiągnąć to polecenie przez Douglasa Turnbulla (dyrektora efektów do Odysei i Spotkań Trzeciego Stopnia) jego współpracownika Johna Dykstry, który okazał się geniuszem oraz pionierem efektów specjalnych. Dzięki restrukturyzacji i przemodelowaniu Industrial Light and Magic, Lucas zrewolucjonizował sposób w jaki były tworzone wysokobudżetowe produkcje. 

Nie udało mi się uniknąć pisania o Kubricku (God damn it), ale nie napisałem w żadnym miejscu nic w stylu: "to co, Moc się znowu przebudzi?". Moc przebudziła się ponad 30 lat temu i od tego czasu jest w różnej kondycji, ale nic nie zabierze nam wspomnień oraz przeżyć, które łączymy z sagą Lucasa. Mam nadzieję. 

Źródło obrazów: Empire Strikes Back oraz plakaty do ww. Nagłówki to cytaty z kwestii wypowiadanych przez niezastąpionego mistrza - Yodę.









Zapraszamy na nasz profil na Facebooku po codzienne aktualizacje: klik.   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

masz ochotę coś napisać? napisz.

Obserwatorzy